Pierwsze podmuchy ciepłego wiatru i bezchmurne niebo, które warto odnotować z racji ogólnie kapryśnej wiosny tego roku, wygoniły nas do sklepu ogrodniczego w poszukiwaniu nowych chętnych mieszkańców ogrodu.
Założenie wstępne było takie, aby chociaż jeden choćby mały kawałek zagospodarować na nowo, wprowadzając trawy ozdobne, które pięknie dyndają na wietrze, aby wprowadzić rośliny pachnące i aby posadzić jedno pięknie ozdobne drzewo w tym małym miejskim ogrodzie otoczonym ścianami.
W sklepie ogrodniczym hala z roślinami do ogrodów zewnętrznych świeciła pustkami. Nowych roślin było malutko, trochę zostało z ubiegłego roku, ale udało się coś wybrać. Te z ubiegłego roku mają taką przewagę, że już przetrwały zimę na zewnątrz więc powinny przetrwać następną i są większe, bo rosły w doniczce przez całe lato.
Do domu przyjechały dwa drzewa, dwanaście półkrzewinek i dziesięć bylin. Drzewo miało być jedno, ale jak zobaczyliśmy kamelię (dorasta do 15 metrów) to nie było szansy, aby wyjść bez sklepu bez niej. Kto się oprze takiemu cudowi?
W szczegółach wyglądało to tak: jedna magnolia Stellata i jedna kamelia dla przepięknych wczesnych wiosennych kwiatów, dwanaście sadzonek lawendy Hidcote dla pięknego zapachu, trzy sadzonki trawy piórkówki i trzy sadzonki trawy Ponytail dla pięknego letniego dyndania na wietrze, dwie sadzonki prymulki dla oszałamiającego koloru kwiatów po wyposzczającej nas zimie i dwie sadzonki anemonów bylinowych, które pięknie będą wyglądać razem z trawami latem.
Do tego zestawu czekało już sześć liliowych cebulek w kolorze białym, bo pięknie będą się komponować z trawami ozdobnymi latem i ponad dwadzieścia białych zawilców, które latem naturalnie zastąpią prymulki.
W sobotę przekopaliśmy wybrany kawałek ogrodu, odwracając kawałki trawnika i mech do góry nóżkami, aby wzbogacić ziemię w materię organiczną. No i zrobiłam pierwszą przymiarkę rozstawiając zaproszonych gości według widzimisię czyli jak uważam, że będą miały dobre warunki, a jednocześnie będą się dobrze komponować.
Po nocy trochę zmieniłam zdanie, przestawiając piórkówkę bliżej magnolii i rozdzielając obie trawy nasadzeniem z lawendy. Przyznaję lawendy trochę za gęsto posadziłam, ale zrobiłam to z premedytacją dla szybkiego ładnego efektu tego lata. Rozsadzę za rok lub dwa jak urosną i znajdziemy im nowy kawałek ogrodu.
Konieczna była też kora do pokrycia rabaty, bo pierwszą zasadą leniwego (czyli racjonalnie myślącego) ogrodnika jest nie pozostawianie gołej ziemi, aby uniknąć zmasowanego ataku chwastów.
Poprosiłam Chłopa, aby kupił w sklepie cztery worki kory. Zastanawiałam się chwilę nad ilością, wolałabym pięć, ale pomyślałam że cztery mogą wystarczyć na dokładne pokrycie powierzchni cienką warstwą bez łysych placków.
Chłop niewiele robił dotychczas w swoim ogrodzie i wiedza kończy mu się na stwierdzeniu „ładnie wygląda”. Skąd wiem? Klasyka. Bo kiedy usłyszał „cztery”, zatrzymał się w swoim codziennym pędzie i zajętości, popatrzył na mnie z uwagą i powtórzył z niedowierzaniem i przerażeniem w oczach:
– Cztery?!!!???
– Tak cztery – odpowiedziałam ze spokojem nie dając się wciągnąć w rozważania typu dlaczego i po co, na co komu tak dużo itd.
Wrócił ze sklepu i przytachał do ogrodu – co doceniam niezmiernie, ale patrzę a worki są TRZY i pytam:
– A gdzie czwarty?
– Chciałaś cztery? Byłem przekonany, że powiedziałaś trzy.
Ot i rozmawiaj z chłopem. Powiesz cztery, a on słyszy trzy. Jak tu się dogadać?
No i co? Zamiast uprzejmie pogonić po jeszcze jeden worek, zlitowałam się i rozgrabiłam te trzy worki tak, że wystarczyło na cieniusieńką warstwę. Ten dodatkowy worek dałby lepszą ochronę ziemi. W sumie niby wystarczyło, ale tak „niby”.
A tak wyglądało przed:
Skomentuj, twoja opinia ma znaczenie :)