W końcu! W najdalszym, zakurzonym kącie piwnicy w końcu go znalazłam. Aaa! Niestety! Łudziłam się nadzieją, że w ubiegłorocznym domowym zamieszaniu gdzieś zginął. Wyparował. Ale nie. Ta cholera stała w kącie, przykurzona i lekko przysłonięta jakimiś gratami. Skręcało mnie już od samego patrzenia. Wiedziałam, że nie chce mi się tak bardzo. Stałam na środku piwnicy i patrzyłam na niego z zaciśniętymi ustami, ściągniętymi brwiami. Hmmm…. czy wtedy pogłębiają się zmarszczki? Stałam tak dłuższą chwilę, spoglądając to na niego, to za okno, a w myślach rozważałam wszystkie za i przeciw. Właśnie zaczęło wychodzić słoneczko.
Nie chce mi się, ale muszę, chociaż temperatura 2C, rano padał śnieg, a godzinę temu znowu padał deszcz. „Muszę” to takie opresyjne słowo. Czy naprawdę „muszę”? Nie. Nie muszę. Chcę to zrobić, choć nie chce mi się tak bardzo…
Dlaczego muszę? Bo w tygodniu po świętach nie będę miała czasu. A potem nagle będzie już połowa miesiąca. A jeśli zrobię to dzisiaj, to w połowie miesiąca trawa, którą dosieję będzie już kiełkować. Tralalala! Małe, fluorescencyjnie zielone szpadki źdźbełek 🙂 I właśnie dlatego chcę to zrobić dzisiaj, bo przecież w czasie świąt robić nie będę.
Dlaczego jeszcze chcę? Bo w tym roku wyjątkowo, chcę mieć zadbany trawnik.
Jest jeszcze jeden bardzo praktyczny powód dlaczego chcę to zrobić. W tygodniu po świętach odbierają worki z zielonymi odpadami, a robią to tylko raz w miesiącu. Nie chcę, aby stały do początku maja.
Jeszcze była nadzieja w tym, że może jest niesprawny. Ten on. Wertykulator, bo o nim mowa. Ostatni raz używany chyba trzy, albo cztery lata temu. Może nie zapali?… Naciskam żółty przycisk… eee… zapalił. No i zaczęło się rycie trawnika, lub raczej tego co z niego jeszcze zostało. Przecinanie darni, usuwanie zasuszonych fragmentów, zbieranie co mniejszych patyczków, zbieranie pozostałości liści, igieł sosnowych i świerkowych.
To lekka praca. Trochę jak koszenie trawnika. Z tą różnicą, że po koszeniu trawnik wygląda lepiej, a po wertykulacji…. Ciekawe ile zawałów na świecie było spowodowanych widokiem ukochanego trawnika po wertykulacji?
Najważniejsze, aby przelecieć trawnik nie raz, ale kilka razy, i wzdłuż i w poprzek, aby wertykulator dokładnie wszystko wybrał. Po pierwszym razie zbiera co grubsze zanieczyszczenia, dopiero po drugim, trzecim, a czasem nawet czwartym wybiera wszystko. Krokusy i puszkinie rosnące w trawniku już przekwitły, zostały same listki i będą się nasycać na przyszły sezon. Jakoś wertykulator był miłosierny i oszczędził większość.
A jak już wszystko wyczyściłam, to odnalazłam w zagraconej piwnicy dwa opakowania nasion traw. Nie wystarczyło na całość. Czyli dokończenie po świętach.
Zajęło mi to wszystko niecałe trzy godziny. I chociaż tak bardzo mi się nie chciało, to teraz gdy patrzę na to dzieło, czuję dumę i satysfakcję. Dumę, że się przemogłam, a satysfakcję, bo trawnik choć lekko zmasakrowany, ma w sobie obietnicę i nie wygląda jak zapomniany fragment nawiedzonego ogrodu.
#trawnik #wertykulacja #wiosna #ogród #nastrojowyogród
Skomentuj, twoja opinia ma znaczenie :)