Ogrody Różane zwiedzaliśmy 26–go maja w Dzień Matki. Tak się złożyło, że to mnie w udziale przypadło złożyć życzenia z tej okazji wszystkim naszym „Mamuśkom” – było to w trakcie śniadania w Hotelu Bell pod Londynem.
Wiedząc, że niebawem jedziemy do ogrodu z kwitnącymi różami, życzenia zakończyłem słowami: „te przepięknie kwitnące róże pokłonią się Wam drogie Mamy w podziękowaniu za Wasz trud i poświęcenie … – one zakwitły dla Was i zapraszają dziś do ogrodu”. O tym wątku piszę celowo, bo do niego jeszcze powrócę, ale już w różach.
Do ogrodów jechaliśmy wygodnym „Mercem” podziwiając uroki Londynu i jednocześnie słuchaliśmy wykładu o różach, który prowadziła dr Basia Marcinek z Uniwersytetu Przyrodniczego.
Przed każdą wysiadką powtarzaliśmy przetrenowany wcześniej scenariusz tzw. „szybkiego rozładunku” (w Anglii, przy obowiązującym tam ruchu lewostronnym z naszych prawostronnych autobusów, wychodzi się na jezdnię, wprost pod jadące samochody), gdzie nasz przewodnik i dwaj kierowcy wychodzili na jezdnię obok autobusu i rozkładając ręce sygnalizowali jadącym kierowcom, że my opuszczamy autobus.
Wyglądało to tak, jak gdyby ci trzej panowie tańczyli na jezdni zorbę. Ta zorba powtarzała się każdorazowo, kiedy wsiadaliśmy i wysiadaliśmy z autobusu.
Po wejściu do ogrodów pałeczkę przewodnika przejęła Ewa Szulc (pozytywnie, przyrodniczo zakręcona Pani, która prowadziła nas po wszystkich ogrodach i ciekawie o nich opowiadała). Tuż za bramą wejściową, na dzień dobry, zobaczyliśmy uroczą wysepkę otoczoną wodą, na wodzie pływające kaczuszki, a wokół różne ozdobne krzewy.
Idąc tak wzdłuż tej wysepki, po prawej naszej stronie zaczęły się pokazywać pierwsze poletka różane. Wprawdzie swym urokiem zachwycały, ale były to stosunkowo niewielkie, jak na to miejsce, poletka – po kilka tysięcy kwitnących róż. Ale one stawały się coraz większe i większe, aż … „wpłynęliśmy” na kolorowy, różany ocean. Widok niesamowity. Setki tysięcy pięknie kwitnących okazów – białe, czerwone, różowe, herbaciane, żółte, wielokolorowe itp. Ponad 400 gatunków i tyleż kształtów, kolorów, barw, odcieni, podcieni itd. 26–go maja te róże kwitły najpiękniej (apogeum) – zakwitły tak naszym Mamom z okazji ich Święta.
Rosną na polach o przeróżnych kształtach geometrycznych – są prostokąty, kwadraty, romby, koła, elipsy, trójkąty, trapezy itd. – to wszystko tworzy taką płaską tęczę zlewających się kolorów, barw i brył, które nawzajem się przenikają, tworząc rozmazane, różnokolorowe granice podziału.
Kiedy stanąłem w środku tego „różanego oceanu”, gdzie jak sięgnąć okiem we wszystkich kierunkach pięknie kwitną róże, róże i róże, to odniosłem wrażenie, że jestem w najpiękniejszym miejscu na świecie.
Takie cudowne, urokliwe i kolorowe miejsce potrafi wywołać stan, który przenosi człowieka do tzw. 4 – go wymiaru, a więc poza rzeczywistość (podobnie jak wzruszenia przy słuchaniu muzyki, czy też oglądaniu jakiegoś arcydzieła sztuki).
Wydaje mi się, że te przepięknie kwitnące kilkaset tysięcy, a może i milionów róż, wprowadziło nas w taki właśnie stan, że zafascynowani tymi widokami, nie zauważyliśmy nadciągającej ulewy – zaskoczyła nas.
Ratowaliśmy się na różne sposoby – parasole (kto miał), płaszcze foliowe, pobliskie krzaki. Po kilkunastu minutach, kiedy deszcz ustąpił i zaświeciło słońce, powtórnie wyszliśmy różom na spotkanie.
Skropione deszczem róże, chociaż te same, są już inne – piękniejsze. Duże krople deszczu na różanych kwiatach, przepuszczały i załamywały promienie słońca, które z kolei odbijały się od kolorowych płatków, tworząc przeróżne tęczowe poświaty. Coś przepięknego.
Tego nie widzi aparat fotograficzny, ale widzi oko. Aparat też nie czuje zapachu, nie słyszy szelestu liści, nie potrafi się wzruszyć pięknem.
Wtedy to właśnie podeszły do mnie dwie Panie z naszej wycieczki i nawiązały do życzeń składanych podczas śniadania z okazji Dnia Matki: – „powiedział pan, że te róże nam jako matkom, pokłonią się swoim pięknem, … czy nie zauważa pan, że one teraz wyglądają tak, jak gdyby płakały ze szczęścia, tak jak czasem się zdarza nam matkom”. Kiedy to mówiła, zaszkliły jej się oczy ze wzruszenia. To miejsce ma to w sobie, że wprowadza w taki nastrój – w czwarty wymiar.
Pomyślałem sobie – być może czytelnik będzie się z tego śmiał – że gdybym miał 24 lata – jak wtedy i gdybym się oświadczał mojej wybrance – jak wtedy, to na pewno wybrałbym Ogrody Różane w Londynie, gdzie w trzeciej dekadzie maja jest to najpiękniejsze miejsce na ziemi.
Podpowiadam: – jeżeli ktoś ma taką sytuację, że chce się oświadczyć, albo wzniośle potwierdzić uczucia – to ogrody różane są do tego wymarzonym miejscem, a widoki i zapachy dają wzruszenie i gwarancję pomyślności takiego wyznania.
Autorem wpisu jest Zdzisław Warszawa, który ma 70 lat (choć czuje się na 50) i wielobranżowe zainteresowania – latem działka i dużo chińskich róż (hibiskusów), turystyka, rower, a zimą komputer, Uniwersytet Trzeciego Wieku, pisanie fraszek i satyrycznych wierszyków. Natomiast tak latem jak również zimą, szukanie wszystkiego co cieszy, co daje radość życia, optymizm i zadowolenie.
Skomentuj, twoja opinia ma znaczenie :)